Głośne śmiechy przyjaciół niczym najpiękniejsza melodia
pieściły moje uszy. Vee czule przytulała swojego ukochanego, obdarzając go
całusem w policzek. Marcel szedł tuż za nimi po raz kolejny licząc z niedowierzaniem ile zarobiliśmy. Natomiast obok mnie kroczył wspaniały
człowiek. Pomimo tego że dopiero kilkadziesiąt minut wcześniej poznałam Louisa, odnajdowaliśmy co chwilę nowe tematy,
nie mogąc się nagadać. Czasami tak bywa, że poznajemy człowieka i w jeden
chwili zyskuje nasze zaufanie, staje się przyjacielem. Nie wiem co było w
niebieskookim, ale właśnie to coś sprawiało, że chciałam go poznać, a może nie.
Wiem, ja po prostu czułam jakbym znała go wieki. Dlaczego tak się stało? Nie
mam pojęcia. Po prostu ciepło jego ciała, delikatny, radosny uśmiech i te
szczere, szalone ogniki w jego oczach sprawiały, że czułam się po prostu dobrze
w jego obecności.
-Stary, to niesamowite! Dwieście funtów jednego dnia,
przez jedną godzinę! – krzyknął Marcel, spoglądając na Louisa – Nie wiem czy te
dziewczyny lecą na twoją buźkę, ale nieźle.
-No to co pijemy?! – zapytał z radością Jared.
-Musimy kupić fajki – dodałam – hej, dzielimy się po
połowie, co chcesz? – szturchnęłam go w ramię. On uśmiechnął się niemrawo.
Czyżby był inny niż my? Może on wcale nie chce spędzić z
nami czasu na naszej pijackiej łączce. To miejsce miało swój urok, ale nie dla
każdego. Magia na ogół tkwi w ludziach, miejsce to tylko dodatek. Jednak w tej
polanie było coś niesamowitego. Z pewnością mój punkt widzenia był nieco
subiektywny, ale przecież właśnie tam poznałam najbliższych mi ludzi. To
właśnie to miejsce było dla mnie letnim domem, na którym spędzałam mnóstwo
czasu. Jednak Louis na to tak nie patrzył. Byliśmy bandą jakiś brudasów, którzy
słuchają starego, dobrego rocka nie zważając na trendy. Może nie byliśmy wcale
tak do siebie podobni jak mi się wydawało? Może jednak dzieli nas coś więcej
niż wzrost czy płeć.
Nie wiem co mną kierowało, ale nie chciałam, żeby Lou
poszedł. Czułam się przy nim tak jak nigdy wcześniej przy żadnym chłopaku. Całkiem
możliwe, że Marcel miał rację i tak jak większość dziewcząt, które wrzucały nam
pieniądze do futerału po gitarze, leciałam na uroczą twarzyczkę chłopaka, ale
to nie było tylko to. Ja wiedziałam, że się zaprzyjaźnimy, a może bardzo
zależało mi na tym. Potrzebowałam kogoś kto należałby w jakimś stopniu tylko do
mnie. Kogoś kto nie jest związany z Vee, kogoś kto nie patrzy na mnie jak na
jakiś obiekt westchnień. Potrzebowałam kogoś kto mnie zrozumie, pocieszy i nie
będzie na mnie patrzeć z perspektywy kilku lat. Chciałam, żeby Lou został.
-Louis, idziesz z nami, prawda? – zapytałam, przyglądając
mu się. Jednocześnie starałam się zrobić minę proszącego szczeniaczka, ale
najwyraźniej nie wychodziło mi. Chłopak, bowiem roześmiał się perliście,
przytakując przy tym.
- Jasne, napiję się jakiegoś piwka no może dwóch –
odparł, wciąż uśmiechając się przyjaźnie.
-Ewentualnie osiem! – krzyknął Marcel, wchodząc do
sklepu.
Pstryk otwieranych piw rozniósł się jednocześnie na
naszej polanie. Każdy z błogim uśmiechem przyglądał się złotawemu trunkowi, o
którym tak śniliśmy, no może prawie każdy. Louis przyglądał się nam, jakby
pierwszy raz widział takich ludzi na oczy. Mimowolnie zaśmiałam się cichutko.
Może byliśmy dla niego ufoludkami , jednak bardziej prawdopodobne jest to, że
ma znajomych z innych subkultur.
Czy już wtedy wiedziałam, że go
pokocham? Nie, kiedy go poznałam był tylko przystojnym chłopakiem o uroczym,
szczerym uśmiechu. Chciałam go lepiej poznać, ale tylko dlatego, że
potrzebowałam odskoczni od problemów Vee. Był miły, opiekuńczy i cudownie
zabawny. Spędził ze mną niemal cały wieczór wysłuchując wszystkich żali. To był
pierwszy raz kiedy zbliżyłam się tak do kogoś obcego.
Mimowolnie spojrzałam w górę. Słońce już dawno schowało
się za horyzontem, natomiast w jego miejsce pojawił się piękny księżyc w
kształcie maślanego rogala. Wokół niego kłębiło się kilka ciemniejszych chmur,
jednak gwiazdy i tak przyjaźnie migotały, jakby puszczały do mnie oczka.
Wiedziałam, że robiło się coraz później, a z każdą upływającą minutą moja matka
coraz bardziej się niepokoiła. Jednak nie chciałam opuszczać tego magicznego
miejsca i to nie tylko z powodu moich przyjaciół, po prostu bałam się, że
jeżeli teraz odejdę już nigdy więcej nie spotkam Lou.
-Chyba będę się zbierać – szepnęłam, przyglądając się
niebieskim tęczówką chłopaka.
-Odprowadzę Cię – odparł.
-Do przystanku autobusowego jest dosłownie pięć minut,
ale skoro chcesz to okej – spojrzałam ponownie na niego, upewniając się, że na
pewno chce iść ze mną – musimy się pośpieszyć – dodałam, wstając. Lou zrobił
dokładnie to samo i bez słowa ruszył za mną wcześniej ustalonym kierunku.
Bez słowa szliśmy wąską ścieżką, jakbyśmy szukali
odpowiednich słów. Czyżbyśmy się faktycznie żegnali?
-Spotkamy się jeszcze? – zapytał niepewnie, zatrzymując
się na moim przystanku. Widziałam jak czerwony autobus nadjeżdżał w naszym
kierunku. Bez zbędnych ceregieli, podałam mu swój numer, prosząc aby zadzwonił.
Bardzo tego chciałam, chciałam żeby nasza znajomość trwała. Nie wiem jeszcze po
co, ale czułam, że warto go znać.
Pośpiesznie przytuliłam go na pożegnanie. Jego cudowne,
męskie perfumy ponownie popieściły moje nozdrza, jednak teraz można było wyczuć
wśród nich zapach alkoholu i tytoniu.
- Do zobaczenia – szepnęłam do jego ucha.
Miło było poznać kogoś nowego. Chociaż w jego oczach pewnie byłam niezdecydowaną, głupią nastolatką, która wciąż ucieka od ludzi, od
miłości. Boże, już dawno nikt mnie nie słuchał z takim skupieniem. Widziałam
jak wyłapywał każde moje słowo, jakby naprawdę zależało mu, aby mnie poznać. Z
całkowicie obcej osoby stał się nosicielem wszystkich moich tajemnic, które mu
powierzyłam dzisiejszego wieczoru. Stał się częścią mnie…
Jejku, przepraszam wszystkich tych, którzy czytają to coś. Miałam ten rozdział napisany już paręnaście dni temu, ale jakoś nie było okazji, żeby go wstawić. Wiecie, to pierwszy mój blog pisany dla mnie samej. Nie zależy mi na tych wszystkich komentarzach, które były dla mnie niesamowicie ważne przy poprzednich blogach. Miło mi strasznie, że są chociaż dwie osoby, które to czytają i właśnie im dedykuję ten rozdział, a nawet cały blog. Obiecuję, że go dokończę, albo ze wszystkich sił będę się starać tego dokonać.
Dobranoc. Do napisania...
Och, w końcu się doczekałam! Lou jest taki uroczy, że mam ochotę go złapać w lewą rękę, a w prawą Cassie i przycisnąć ich do siebie. Bo już się nie mogę doczekać ich pocałunku, a na swój blog zapraszam już jutro z samego rana. :D
OdpowiedzUsuńBuziaki ;* I czekam na kolejny
Czekam na NN
OdpowiedzUsuńZapraszam http://druganaturaannie.blogspot.com/ !
Cześć zapraszam już na kolejny rozdział na http://one-direction-one-step-one-life.blogspot.com/ oraz podaje nr GG 49117241 jeśli możesz powiadamiaj mnie przez ten sposób.
OdpowiedzUsuńCześć zapraszam na kolejny już rozdział na http://one-direction-one-step-one-life.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPrzy okazji kiedy dodasz coś nowego bo nie mogę się doczekać.