wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział szósty

Okej, okej... wiem, że troszkę mi się zeszło z tym pisaniem rozdziału, ale jakoś nie miałam weny i czasu. Szkoła ostatnio daję mi popalić, a konkretniej jest idealnym wytłumaczeniem na moje lenistwo. Serio, wybaczcie. Z góry chciałabym przeprosić za to co przeczytacie pod spodem. Moim zdaniem to najgorszy napisany przeze mnie rozdział.
Kolejna sprawa. Chciałabym ponownie podziękować za obserwacje. To strasznie miłe jak wchodzę na bloga i widzę, że ta wciąż mała liczba, rośnie. ;)
Dzisiaj trochę Was zanudzę, przepraszam - chciałabym zaprosić Was na mojego tumblra, w sumie niewiele tam się dzieję, ale mimo wszystko daję tam częściej jakieś notki. Uprzedzam, nie ma tam żadnego opowiadania, to raczej o mnie, moi idole itd...
Jak o tym mowa, wpadłam na pomysł, że gdy skończę pisać o Louisie to na tym samym blogu, na którym właśnie się znajdujemy pojawi się całkiem nowe opowiadanie. Jeszcze nie wiem czy na pewno będzie o jakimś członku 1D, czy może będzie o jakiś wampirach, duchach czy po prostu o nastolatkach. Do końca nie wiem, ale wiem że coś się pojawi! ;) Myślę, że więcej informacji na ten temat pojawi się gdy będę zbliżać się ku końcowi z historią Lou i Cass.

Okej, nie przedłużam. Do napisania. 

Inspiracja



Głośne popowe brzmienie dotarło prosto do moich uszu, a wraz z nim wrzask tysięcy nastolatek, które na widok swoich idoli pewnie się posikały z wrażenia. Z niesmakiem patrzyłam na to wszystko. Tak nie powinien wyglądać koncert. System of a down, Slipknot, Crossfade czy Slayer robią prawdziwe koncerty, gdzie ludzie przychodzą, żeby się świetnie bawić, posłuchać naprawdę DOBREJ muzyki no i powygłupiać się w pogo. Co takiego, więc można robić na koncercie jakiegoś One Direction?  Z niechęcią rozejrzałam się po najbliżej mnie stojących dziewczynach. Jedne płakały, drugie w rękach trzymały kartki z miłosnymi wyznaniami, a pozostałe piszczały, skacząc i śmiesznie wymachując rękoma. P o r a ż k a.
Z niemałą ciekawością spojrzałam na scenę, a konkretniej telebimy usadowione tuż przy niej, które pokazywały z bliska poczynania każdego chłopaka z zespołu. Byłam naprawdę zaintrygowana fenomenu tego boysbandu, a jak wiadomo w tego typach grupach muzycznych zawsze są przystojniacy.
Pierwszym z nich, który rzucił mi się w oczy był uroczy. Posiadał  burze brązowych włosów i słodki uśmiech, który dodatkowo ozdobiony był dołeczkami w policzkach. Jednak nie mogłam dokładniej przyjrzeć się pierwszemu przystojniakowi, bo kamera poszła dalej, a mym oczom ukazał się Louis. CO? Nie, wróć. To nie był Lou, to nie mógł być mój Louis. Ten chłopak, tam na scenie po prostu jest do niego cholernie podobny.
-Hej Cass! – odezwał się głos w krótkofalówce przyczepionej do moich spodni, od razu rozpoznałam Eve. Była dosyć przejęta, ale zasadnicza i dyktatorska – Przyjdź do mnie za kulisy!
Bez słowa, od razu ruszyłam we wcześniej wybranym kierunku. Dobrze się złożyło, jeżeli ten chłopak na scenie to naprawdę mój Lou… Nie to nie możliwe, ale mimo wszystko najłatwiej i najszybciej będzie można to sprawdzić za kulisami.

-Proszę Cię zanieś im tą zgrzewkę wody – powiedziała blondynka. Siedziała na fotelu, układając nogę na pufie. Jej kostka w bardzo szybkim tempie puchła, co świadczyło o złamaniu, a w najlepszym wypadku zwichnięciu.
-Co ci się stało? – zapytałam, wciąż wpatrując się w jej nogę.
-Cholera, zanieś to im, bo zaraz zejdą ze sceny się przebrać – warknęła, a ja bez słowa ruszyłam by wykonać swoje zadanie. Tylko Eve mogła wchodzić do garderoby  zespołu, ale mimo to bez problemu się tam dostałam.
Jasnobrązowe ściany powiększały optymalnie pokój. Trzy czarne kanapy stały w kącie tworząc miły, dyskusyjny kącik. Tuż obok stał hebanowy stolik zawalony niedopałkami i pustymi butelkami po energy drinkach. Po drugiej stronie pomieszczenia wisiały dwa ogromne lustra, niemal zasłaniające całą ścianę. To właśnie przy nich stały toaletki gdzie na ogół wizażyści dbali o wizerunek swoich artystów. Jednak właśnie teraz to pomieszczenie było zupełnie puste, co sprawiło mi ogromną radość. Nie miałam ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Po prostu to było jasne, że to NIE był mój Louis tylko jakaś kopia. Podobno po świecie chodzi ośmioro ludzi podobnych do nas samych. Cóż, najwyraźniej Tommlinson ma znanego klona.
Odstawiłam butelki wody na stolik i miałam już wychodzić kiedy drzwi się otworzyły. Do pomieszczenia wparowało pięciu chłopaków, a wraz z nimi ich stylistki, które nie zwracając na mnie uwagi ruszyły do wcześniej przygotowanych ubrań. Chciałam jak najszybciej wyjść, ale zobaczyłam go. Gdy był pokazany na telebimie mogłam udawać, że to nie on, ale teraz kiedy stał przede mną nie mogłam już oszukiwać samej siebie. To był MÓJ Lou. Jego szaroniebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem. Jedna ze stylistek ze wściekłością zdzierała z niego kolejne warstwy ubrań, a on bez słowa poddawał się temu. Natomiast ja, wciąż stałam patrząc na niego. Czułam jak w kącikach oczu gromadzą się słone, krystaliczne łzy, ale nie miałam siły ich zetrzeć. Mój Louis wcale nie był mój. Okłamał mnie, zabawił się moim kosztem, udawał kogoś kim nigdy nie był, a ja głupia myślałam, że będzie moją pierwszą, prawdziwą miłością. Zakochałam się, po raz pierwszy, a on po prostu się bawił. Idiotka.
-Przepraszam, muszę wrócić do pracy – syknęłam, starając się go jakoś wyminąć. Miałam dość stania tam i umierania przed nim. Chciałam wrócić do domu i wypłakać się w poduszkę. Chciałam zniknąć byleby nie być tu, nie patrzeć na jego zszokowana minę, zapomnieć.
-Chłopaki została minuta, zbierać się! JUŻ – krzyknęła jakaś kobieta stojąca gdzieś za mną. Nie obchodziło mnie to. Nic już mnie nie obchodziło.
-Cass, ja ci wszystko wyjaśnię. Błagam, daj mi szansę! – w końcu odezwał się, ale teraz jego głos wcale nie koił moich zmysłów, wręcz przeciwnie; drażnił mnie. Nie chciałam słuchać żadnych wyjaśnień, bo takowych nie ma. Ze  wściekłością ominęłam go, szturchając (naprawdę niechcący) w ramię i uciekając na opustoszały korytarz. Ruszyłam powoli w przeciwną stronę od sceny byleby tylko ponownie nie spotkać znanego mi piosenkarza.
-Cass! Zaczekaj! – poczułam mocne szarpnięcie. Mimowolnie odwróciłam się, stając twarzą w twarz ponownie z Lou.
-Daj spokój. Tu nie ma co wyjaśniać. Okłamałeś mnie i tyle. – warknęłam.
-To nie tak, po prostu przedstawiłem ci się jako Louis przed One Direction. Jak to sobie wyobrażasz, że pierwszego dnia ci powiem, że gram w sławnym na cały świat boysbandzie? – spojrzał na mnie tym swoim cholernie wymownym spojrzeniem i kontynuował dalej swój wywód- Nie masz pojęcia jak się ucieszyłem, kiedy zorientowałem się, że nie masz zielonego pojęcia na temat 1D, pozwoliłaś mi tym samym być chociaż na chwilę normalnym, szczęśliwym człowiekiem.
-Cieszę się bardzo. Ja wszystko rozumiem, ale ja nie potrafię tak. – odparłam, mimowolnie starłam płynącą po moim policzku łzę – Lou, to nie mój świat. Nie chcę w nim być, a teraz kiedy już wiem… Cholera, ja nie mogę. Przykro mi, ale to koniec naszej znajomości.
-Cass, proszę cię – szepnął. Jego  dłoń powoli zbliżała się do mojego policzka, zachowywał się tak jakby chciał mnie pogładzić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale zawahał się.
-Idź na scenę, czekają na ciebie – odszedł, a wraz  z nim wszystko co sprawiało, że czułam się dobrze. Zakochałam się w nim, a teraz płaciłam za to cenę.


1 komentarz:

  1. Nareszcie doczekałam się kolejnego rozdziału. Przepraszać nas nie musisz bo z własnego doświadczenia wiem, że szkoła potrafi zająć dużo czasu.
    Moim zdaniem Cass nie ma o co obwiniać Lou bo chciał być on w końcu sobą, a to już nie jest jego wina, że jest ona za mało doinformowana. W tym rozdziale Cass jest pokazana jak taka przysłowiowa "cnotka niewydymka" , a dobrze wiemy, że taka nie jest.
    Czekam szybko na kolejny i oczywiście na dalszy rozwój akcji.
    Buziole ;**

    OdpowiedzUsuń