wtorek, 27 maja 2014

Rozdział dziewiąty.

Chciałabym strasznie, strasznie przeprosić! Wiem, że obiecałam, że to coś poniżej miało się pojawić jakiś tydzień, dwa tygodnie temu, ale jakoś mi nie wyszło. Po prostu ostatnio serio nie miałam czasu na nic, ale postaram się poprawić i częściej wrzucać rozdziały (chociaż już kończymy) !
Aha! Chciałabym poprosić o uzupełnienie ankiety tej obok, po prawej stronie! ;3

Inspiracja



Gorycz, rozpacz, łzy spływające po policzkach jak londyński deszcz za oknem. Wszystko było nie tak jak powinno. Pustka rozrywająca serce, klejąca gula, uniemożliwiające przełykanie. Nie tak powinna czuć się zakochana dziewczyna. Nie tak to powinno wyglądać.
Po raz kolejny drżącymi palcami chwyciłam telefon wystukując numer Louisa. Nie do końca wiedziałam co miałabym mu powiedzieć, ale głównym priorytetem było to, aby odebrał. Jednak po raz enty usłyszałam tylko, że numer jest niedostępny. Cholera.  Czy chodzi o to, że jest na jakimś ważnym wywiadzie, może ma próbę zespołu, albo aktualnie jest z …nią. Cicho załkałam, starając się powstrzymać kolejne łzy. Nie mogłam siedzieć tak bezczynnie, chciałam coś zrobić, ale gdzieś we mnie brakowało sił. 

Podeszłam do okna, przyglądając się  deszczowej pogodzie. Ludzie szybko przemierzali w wybranym kierunku, większość biegła jakby bali się, że rozpuszczą się z powodu wody. Przez chwilę  na mojej twarzy zagościł uśmiech, do czasu aż sobie nie uświadomiłam, że śmieję się z osób, które są takie same jak ja. Przecież właśnie w tym momencie siedzę w ciepłym pokoju, rozkoszując się zapachem letniego deszczu, nie musząc go doświadczać na własnej skórze. Nie jestem mokra, nie jest mi zimno, więc nie rozumiem dlaczego ktoś może nie lubić właśnie teraz deszczu, ale gdybym była na drodze, gdyby ciężkie krople uderzałby w moje ciało prawdopodobnie bym uciekła. Schowałabym się. Czyż nie łatwiej doradzać, oceniać, krytykować sytuacji z którymi nigdy bezpośrednio nie mieliśmy do czynienia? No właśnie – jak łatwo się radziło komuś by zostawił swoją drugą połówkę, by coś olał lub po prostu zapomniał, a gdy stajemy niemal podobnej sytuacji punkt patrzenia się zmienia, a my nie wiemy co robić. 

Jestem pieprzoną hipokrytką. Czy przypadkiem to nie ja mówiłam, że gdyby facet mnie zdradzał to kopnęłabym go – zapominając o nim. Teraz stoję, zupełnie sama, zapłakana na środku pokoju, marząc by przyszedł, przytulił i pocałował. Chcę, żeby powiedział, że to jakaś horrendalna pomyłka. Czy nie powinnam właśnie teraz posłuchać swoich własnych rad? Czy nie powinnam odejść, nie pozwalając mu się tłumaczyć? Tu nie było nawet czego tłumaczyć – nie powiedział mi o niej, nie miał nawet takiego zamiaru. Byłam tylko marionetką w jego rękach. Okłamywał mnie od początku – wszystko co staraliśmy się budować runęło jak domek z kart. 

3 miesiące później

Jesienne słońce starało przebić się za ciemnogranatowych chmur, jednak było to na tyle nieskuteczne, że cmentarz mimo późnych godzin popołudniowych był na tyle okryty ciemnością, że czuliśmy się jakbyśmy stali tutaj w nocy. Staliśmy. Tak śmiesznie to brzmi, ale powoli przyzwyczajałam się do mówienia o sobie w pierwszej osobie liczby mnogiej. MY.
- Mamo, odkąd ciebie nie ma tutaj wszystko się sypię – szepnęłam, niepewnie dotykając zimnego marmuru. Świeży pomnik zdobiący grób mojej matki. Cholera. Nie wiem nawet jak to się stało. Najpierw opuścił mnie Louis a po niespełna paru godzinach moja matka. 

Mocno trzymała słuchawkę telefonu aż kłykcie w prawej dłoni zbielały, a w jej oczach gromadziły się łzy. Niepewnie kręciła głową, słowa przekazywane nie docierały do niej. Wszystko stawało się takie mętne. Niepewne.
-Wypadek? Jaki wypadek? – zapytała, a w jej oczach pojawił się ogromny strach. – Nic z tego nie rozumiem, jak to moja mama…
Cisza. Zero słów. Tylko ciągle nieprzerwany szloch rozchodzący się  po mieszkaniu. Odłożyła słuchawkę, zakrywając sobie usta. Starała się zagłuszyć okropny jęk wydobywający się z jej piersi. Musiała jechać do szpitala. Musiała zidentyfikować zwłoki – zwłoki jej matki. 

Siedziałam, przyglądając się świeżo wyrytym napisom na nagrobku.  Bolał, ale z każdym dniem mniej. Przyzwyczajałam się do samotności, chociaż nie do końca byłam sama. Wraz z wspomnieniami Lou dał mi coś jeszcze, coś co sprawiło, że już nigdy nie będę sama…
- Cassie, chodź do domu – Marcel położył swoją dłoń na mym barku, uświadamiając mi że jest później niż myślałam. Wstałam, ostatni raz spoglądając na nagrobek.
Marcel objął mnie delikatnie w pasie przy okazji całując mnie w policzek. Ach! No tak, zapomniałam poinformować Was o jeszcze jednej zmianie w moim życiu. Otóż okazało się że Kwiatkowski faktycznie od kilku lat cicho we mnie się podkochiwał, a gdy dowiedział się o Lou i świństwie jakie mi zrobił – Marcel poczuł, że musi mi pomóc, a ja chciałam się odwdzięczyć.
Czy kocham Marcela? Nie, jeszcze nie. Mam nadzieję, że to przyjdzie z czasem. Mam nadzieję, że po prostu będzie dojrzalsze. W obecnej sytuacji musi być.

5 komentarzy:

  1. Rozdział świetny, ale nie rób tak dużych odstępów jak ostatnio.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny ;) Zastanawia mnie co działo się z Lou przez ten czas (mimo, że wkurzył mnie swoim zachowaniem) No i oczywiście czy będzie to chłopczyk czy dziewczynka ;D
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny ;* Jestem taka szczesliwa ze tu przybyłam i ... Lou to taka swinia . Mam pytanie kto gra głowną bohaterke?

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Twój styl pisania <3 Rozdział świetny, zresztą jak zawsze! Ciekawa jestem, co działo się z Louisa, zachował się jak ostatnia świnia! Nie mogę doczekać się następnego rozdziału i mam nadzieję, że pojawi on się już niedługo! Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń