niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział dziesiąty - Epilog



 Szczerze powiedziawszy to nie miał być koniec, ale jakoś nie wiedziałam w jaki inny sposób można byłoby zakończyć tą historię. Bardzo się cieszę, że to koniec, bo coraz trudniej pisało mi się o Louisie. Teraz zastanawiam się tylko co dalej. Mam zamiar w najbliższym tygodniu (może w dwóch) napisać prolog nowego opowiadania (będzie na pewno na tej stronie, bo nie chcę mi się wymyślać kolejnego adresu i zaśmiecać internetu) i szczerze powiedziawszy jeszcze nie wiem o czym będzie bo mam kilka pomysłów, bardzo różnych, więc nie wiem. Jak się prolog pojawi to zobaczycie. Ba dum tsss...
Do następnego.



Czasami zastanawiamy się jaki jest sens naszego życia. Szukamy pasji, motywacji do działania i ludzi. Tak, ludzie w naszym życiu są istotni. Jedni są tylko przechodniami, których mijamy idąc przez miasto, inni natomiast zatrzymują się na dłużej w naszym życiu. Cassie była taką osobą, którą chciałem zatrzymać, naprawdę. Myślałem, że jest tą wyjątkową, chciałem żeby tak było. Kochałem ją, jej promienny uśmiech, kilka, uroczych piegów, które mieniły się w promieniach słońca doprowadzały mnie do zachwytu. Natomiast jej oczy… jej oczy były jak otwarta księga, pokazywały mi jak bardzo w nas wierzyła, jak wiele dla nas poświęcała, a teraz…

-Hej Lou, w końcu jesteś! – Harry uśmiechnął się – gadałem z Eleonor, ale nie wiedziała gdzie jesteś.
-Jestem tu – odparłem, wymijająco.

Trasa koncertowa. Trzy miesiące poza granicami Anglii, tylko ja i zespół. Trzy miesiące pozwalające na zastanowienie się nad sobą, nad życiem. Musiałem tak wiele przemyśleć. Jeżeli Cassie jest tą jedyną, oznaczałoby to, że muszę poinformować cały świat o tym, że miałem romans, że zdradzałem El, a do tego ona musiałaby się dowiedzieć o naszym zerwaniu. Jednak co jeżeli Cass to tylko chwilowa fascynacja? Co jeżeli zauroczyła mnie tym, że nie wiedziała nic o One Direction? Co jeżeli to już mija, może kocham Eleonor?  Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
-Louis, nie wiem czy wszystko jest okej, ale byłbym wdzięczny gdybyś odebrał albo wyłączył telefon!
Powoli dochodziły do mnie słowa Harry’ego, a wraz z nimi, do mych uszu doleciała głośna melodyjka wybrana na sygnał dzwonka. Niechętnie zerknąłem na wyświetlacz – jedenaście połączeń nieodebranych od Cass i jedno od Eleonor.
-Kim jest Cassie? – to pytanie Stylesa było zadziwiające. Nie wiedziałem co miałem powiedzieć, to spojrzenie, którym mnie obdarzył, jego przeszywający wzrok, zmusił mnie do wyznania prawdy, do opowiedzenia mu tych kilku tygodni spędzonych z rudowłosą.
-Kochasz ją? – kolejne, cholernie trudne pytanie.
-Nie wiem, chyba – odparłem, na tyle cicho by reszta chłopaków nic nie usłyszała. Siedzieliśmy już wszyscy w naszym autobusie. Rozejrzałem się po nich. Niall z uśmiechem słuchał jakiś popowych pioseneczek, Zayn ze skupieniem szkicował coś na kolanie, a Liam czytał książkę. Oni nie mieli takich problemów, byli szczęśliwi.
-Gdybyś ją kochał to byś to wiedział na sto procent. Była tylko fantazją, a teraz trzeba wrócić do normalnego życia. Oddaj telefon!
-Po co ci? – spojrzałem na niego jak na debila, jednak jego wymowne spojrzenie, jego zacięta mina, spowodowała, że oddałem mu telefon. Ten zręcznie otworzył tylnią klapę, wyciągnął kartę SIM i bezwzględnie ją połamał.
-Zadzwonię do Eleonor i powiem, że przez przypadek zalałem ci telefon, a karty nie dało się uratować –odparł, jakby już dawno wszystko zaplanował, był opanowany jakby to nic, że zdradzałem, że okłamywałem – co do tej dziewczyny – kiwnął na kartę – zapomnij. Jednorazowa przygoda.
Wstał i bez słowa przesiadł się, w międzyczasie zakładając słuchawki na uszy. Dla niego to była zakończona historia, a ja po prostu byłem pusty.

Tłum wrzeszczących nastolatek, miliony kartek z wyznaniami miłości, koszulki z naszymi podobiznami, na każdej z dziewcząt i łzy, nieoderwalny atrybut każdej fanki będącej na stadionie. Jeszcze kilka sekund dzielące nas od nich, jeszcze chwila do koncertu. Niechętnie spojrzałem w lustro i klepnąłem się parę razy w policzek – musiałem się obudzić, otrzeźwieć.
-Louis, wszystko okej? – Liam przyglądał mi się z pewną dozą troski.
-Okej – odparłem, starając się wymusić uśmiech. Pewnie nie wystarczyłoby mu to, gdyby nie fakt, że właśnie zaczęła się nasza piosenka, nasze show.


  



9 miesięcy później

Rude kosmyki włosów przyklejały się do spoconego czoła, zielone oczy z wyczekiwaniem wpatrywały się w drzwi, jej blade dłonie kurczowo trzymały się jego. Marcel z radośnie przyglądał się Cass, przez dziewięć miesięcy oglądał jak się zmieniała, jak jej brzuch się zaokrąglał, jak tworzyło się nowe życie, a dzisiaj był dzień kulminacyjny, dzisiaj ich dziecko wyszło na świat. Nie Louisa, ale jego. To Marcel chciał być ojcem, przyjacielem i mężem. To on kochał nad życie rudowłosą dziewczynę, leżącą na szpitalnym łóżku. Była wycieńczona, spocona, a zarazem tak bardzo piękna.
-Jesteś pewny, że chcesz dać jej swoje nazwisko? – zapytała po raz kolejny. Był pewny, nie musiał jej zapewniać o swoich uczuciach, o tym, że chce z nimi spędzić całe życie, ona o tym wiedziała. To pytanie miało dać możliwość ucieczki dla niego, dla niej.
-Wiesz, że tak. Kocham Ciebie i… - nagle drzwi się otworzyły. Nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ zaniemówił. Właśnie się zakochał.
-To jest państwa córeczka, proszę się nią nacieszyć – powiedziała pielęgniarka, podnosząc małego berbecia i kładąc ją w ramiona Cass.
-Poppy – rudowłosa wyszeptała wpatrzona w dziewczyneczkę.
-Dobrze wiesz, że kocham ciebie i Poppy. Mam nadzieję, że też mnie kiedyś pokochasz – szepnął chłopak, całując obie w czoło.

2 komentarze:

  1. Nie wierzę! Myślałam, że jednak będą razem... Ale przynajmniej nikogo nie uśmierciłaś :) Czekam na kolejne opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakończenie jest inne i to mi się podoba choć szkoda że nie byli razem

    OdpowiedzUsuń